środa, 20 listopada 2013

(Wataha Jesieni) Od Akine

Ruszyłam się przejść... Nagle straciłam humor, jakbym coś wyczuła w powietrzu, jakby problem. Wdrapałam się na drzewo i usiadłam. Dotknęłam kory drzewa, która po chwili zaczęła świecić na zielono.Pokryłam tym światłem całe drzewo i oparłam się delikatnie o nie. Nagle usłyszałam kroki. Na dole zauważyłam Donatello.
- Hej! - Krzyknęłam patrząc w dół, tak, ze mogłam spaść.
- Akine? - Najeżył się trochę i spojrzał w górę.
- Coś nie tak? - Spytałam podejrzliwie.
- Nie no co ty. - Zaśmiał się nerwowo.
- Nie kłam! - Warknęłam.
- Uważaj, bo zaraz spadniesz i sobie coś zrobisz. Poza tym co to ma być? - Spojrzał na drzewo, próbując zmienić temat.
Uśmiechnęłam się chamsko i lekko odepchnęłam łapami. Zaczęłam spadać. Don szybko złagodził upadek.
- Oszalałaś!? Mogłaś sobie coś zrobić! - Wkurzył się.
- Dobra teraz bez jaj. Nigdy się na mnie nie darłeś, więc gadaj o co chodzi. - Spojrzałam mu głęboko w oczy.
- Mam gorszy humor. - Odwrócił się.
Teraz to mnie wkurzył.
- Rozumiem, nie ufasz mi. - Powiedziałam.
- Nie, ja naprawdę... - Odwrócił się, by dać jakieś wytłumaczenie.
Przewróciłam go szybko i przygwoździłam do ziemi.
- Nie odpuszczę, powiedz o co chodzi. - Powiedziałam spokojnie.
- Nie. Złaź ze mnie w tej chwili. - Odwrócił łeb w bok.
Coś we mnie zadrżało.... Zeszłam z niego i zaczęłam się oddalać. Nie pobiegł za mną, nie krzyknął. To nie było już podejrzane, miał problem i nie chciał powiedzieć, albo coś chciał powiedzieć, ale się bał. Widocznie chciał dać mi do zrozumienia, że mam go zostawić w spokoju. Mój instynkt jest nieomylny. Zmieniłam się w człowieka i ze złością zaczęłam ciąć drzewo, na szczęście martwe. Gdy się wyżyłam wróciłam do Watahy. Nikogo nie było. Odwróciłam się z irytacją i poszłam w las. Nie wiedzieć czemu wszystkie drzewa, kwiaty i trawa usychały w moim pobliżu. Powlekłam się do Watahy Wody i usiadłam nad pierwszym lepszym strumykiem. Zaczęłam brodzić łapą w wodzie, kiedy ktoś wyszedł zza krzaków.
- Akine? - Zdziwiła się.
- Aniel? Wybacz, tak sobie weszłam na twój teren... - Powiedziałam trochę zmieszana.
- Nic nie szkodzi, ale... Coś się stało? - Spojrzała na żółtą trawę wokół mnie.
- Tak jakby. - Uśmiechnęłam się smutno.
- Możesz mi zaufać.- Uśmiechnęła się.
- Cóż chodzi o Donatello, bo dziś był inny, nawet na mnie nakrzyczał.- Powiedziałam smutno.
- Pytałaś się o co chodzi? - Zapytała.
- Nie chciał mi powiedzieć. - Mruknęłam.
- Może chodzi o jakaś sytuację z Watahy i nie chce Cie martwić? - Powiedziała zamyślona.
- Nie to nie ma sensu, ma jakiś sekret i tyle. - Zmarszczyłam brwi.
- Jesteś pewna? - Zapytała.
- Na tym świecie jesteśmy pewni tylko, że umrzemy. - Odparłam.
- Racja. Spróbuj jeszcze z nim pogadać. - Uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Dzięki. Trochę mi lepiej. - Odparłam.
- To dobrze.
- A jak tam u Ciebie? - Zapytałam.
- Nic ciekawego. - Zaśmiała się.
- Ten śmiech jednak mówi co innego. - Wytknęłam język. - Nie musisz mówić, w końcu jeszcze się na tyle dobrze nie znamy. - Dodałam.
- Może jest coś na rzeczy. - Mrugnęła do mnie.
- Mam coś dla Ciebie, wyciągnij rękę.
Zrobiła to bez skrupułów, wiec złapałam ja delikatnie.
- Nie opieraj się. - Szepnęłam dotykając ziemi.
Wyobraziłam sobie kwiat, który będzie do niej pasować i po chwili wyrósł obok mojej dłoni.
Oczy Aniel aż zalśniły.
- Pasuje do Ciebie. - Uśmiechnęłam się, puszczając jej dłoń.
- Dziękuję. - Przejechała dłonią po płatku, który wytworzył świecącą rosę.
- Możesz go zerwać, nie potrzebuje ani wody, ani ziemi. - Oznajmiłam.
- Jak to? - Zdziwiła się.
- Tak go stworzyłyśmy. - Spojrzałam na mój nowy wynalazek.
- Wow. - Odparła krótko.
- Kiedyś może nawet będzie ich więcej, ale na razie jest tylko ten jeden, specjalnie dla Ciebie.
<Aniel, prośba o dokończenie ;D, z góry dzia>