Wiecie co? Nie było tak źle i czułam się strasznie dumna ze swoich osiągnięć. Byłam w tej watasze od paru tygodni i jeszcze nikomu nie udało się mnie wystarczająco rozzłościć. Nie żeby jakoś specjalnie się starali, ale teraz byłam łatwym celem. Na tyle, żebym się zmieniła w złego i… cóż zrobiła mu co najmniej krzywdę. A czas działał na moją korzyść. Coraz bardziej panowałam nad sobą. Ostatnio całkowite zapanowanie nad sobą zajęło mi jakieś kilka lat. To powodowało, że byłam bardziej dumna z siebie niż by wypadało i nie martwiło mnie to. Może jestem krwiożerczym potworem, przynajmniej w złym wcieleniu, ale ja naprawdę nie chciałam nikogo zabić, chyba że okaże się wrogiem watahy. Podsumowując nie chciałam zrobić krzywdy nikomu przez przypadek. Ale mimo tysięcy lat i doświadczenia nadal byłam tak samo głupia jak na początku, bo cóż im bardziej byłam z siebie dumna tym bardziej byłam pewna siebie. A to oznaczało, że przestawałam się pilnować. Ale no cóż musiałam nadal ćwiczyć swoją moc, która nijak nie chciała ze mną współpracować. Chciała, żebym puściła ją wolno i nie ograniczała jej, a ja miałam ją zmusić do posłuszeństwa. Uhh… nie pytajcie jakie są moje szanse, bo były małe. Z każdym dniem rosły i zwyciężałam, ale musiałam trenować. Wyobraźcie sobie mrówkę próbującą zatrzymać słonia. No może trochę przesadziłam. Zamiast mrówki niech będzie jakiś ptak np. jaskółka. Moje miejsce do ćwiczeń było zmasakrowane, ale cóż lepiej dalej siać spustoszenie w tym samym miejscu niż siać spustoszenie w całym lesie. Nie chciałam się zamieniać jeszcze w złego. Było jeszcze za wcześnie. W tej postaci jestem najsilniejsza, jeśli chodzi o moce, ale moje szanse na zapanowanie nad sobą gwałtownie malały. I byłam o wiele bardziej drażliwa. Rozumiecie? Musiałam się zezłościć, żeby się zmienić wtedy gniew zaczynał we mnie szaleć. Jeszcze trudniej jest wtedy nad nim zapanować. Dzisiaj postanowiłam potrenować trochę aktywną moc. Kiedyś musiałam to zrobić. Postanowiłam zacząć od elektrokinezy, pozostawiając ogień na koniec. Dlaczego? Bo ogień to był mój żywioł. Wyzwolenie z siebie mocy ognia aktywowała złość. Nad tą mocą zawsze było mi najciężej zapanować i sprawiała największe kłopoty. Elektrokineza była bezpieczniejsza. Skupiłam się, zamknęłam oczy i poszukałam w swoim umyśle pokładów energii. Otworzyłam oczy i spróbowałam wyzwolić moc. Nie było nawet iskierki. Spróbowałam znowu i jeszcze raz i jeszcze i jeszcze… I tak z tysiąc razy. Wiem, przesadzam. Ale zajęło mi to ze dwie godziny i nic. Nawet iskierki. „Może ta moc zniknęła?” Zastanowiłam się. Ale to było niemożliwe. Moc wzrastała nie znikała. Zresztą czułam ją w sobie. Czułam prąd przepływający po moim ciele. Nie potrafiłam tylko go wyzwolić na zewnątrz. Znowu zaczęłam próbować, ale po paru próbach moja cierpliwość się skończyła i zaczęłam się złościć. I nagle bez ostrzeżenia potężny ładunek elektryczny opuścił moje ciało i zwalił najbliższe drzewo. Tego co stało się później nikt nie przewidział. Zza drzewa wyskoczyła wilczyca. Chyba była zła. Gdyby umiała zabijać spojrzeniem już bym nie żyła. Chyba mówiła coś przez zaciśnięte zęby, ale ja nic nie słyszałam.
- Przepraszam- powiedziałam do niej- Nie widziałam cię. To było niechcący. – Wilczyca tylko warknęła. Nie pomogło mi to w walce z moim wewnętrznym gniewem, który narastał. I chwile później znajome ciepło rozlało się po moim ciele. Zaczęło parzyć mi wszystkie łapy, głowę, uszy, tułów. Po prostu wszystko. Znajome uczucie i to ciepło i ta bezsilność. Nic nie mogłam już zrobić, nie umiałam tego powstrzymać. Krzyknęłam tylko:
- Nie!- i już było po wszystkim. Gorąco, złość, gniew i zło przygniotło mnie, ubezwłasnowolniło. Nie w znaczeniu dosłownym mnie przygniotło, chociaż tak się czułam. Wszystkie inne uczucia i odruchy zostały stłamszone, moja wola przestała istnieć. Teraz byłam krwiożerczym potworem nastawionym na zabijanie. Warknęłam na wilczyce zza zaciśniętych zębów. A ona tylko stała i patrzyła się na mnie złowieszczo. Marzyłam o cofnięciu czasu, nie chciałam, żeby to się wydarzyło, ale to wszystko było niczym. Nie miałam już żadnej władzy. Spojrzałam na wilczyce, a z moich oczu wyskoczyły dwa pioruny i leciały wprost na nią, ale zanim ją dosięgły ona zniknęła. Nie wiedziałam co się stało, ale mało mnie to obchodziło. Zaczęłam intensywnie mrugać. Przynajmniej to mogłam zrobić i chwile później byłam już gdzieś indziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz