- Ayyy- ziewnąłem głośno, jak bym chciał połknąć cały las.
Było już ciemno i nie chciałem wracać do domu. Co prawda było mi potwornie zimno i czułem się przez to źle. Nienawidziłem zimna.
Połamałem parę gałęzi i ułożyłam na małą stertę. Przyłożyłem zlodowaciałe łapy do gałęzi tak, aby popłynęły z nich ogniki. Ognisko powoli się rozgrzewało, a dzięki niemu ja. Ćmy, które zlatywały do ognia, na skrzydełkach miały małe bryłki lodu. Gdy podlatywały bliżej bryłki topniały, a one same paliły się żywcem w ogniu. Tak jak by się mu poświęcały. Wyglądało to brutalnie, a zarazem bajecznie.
W tej chwili żałowałem, że nie wróciłem do domu. Terytorium Watahy Zimy było w dzień wyjątkowo nieprzyjemne... Ale nocą było sto razy gorsze. Drzewa po woli zaczęły ubierać się w białe śniegowe szaty, gałęzie założyły na siebie naszyjniki ze szronu. Wyglądały przepięknie.
Czułem się wyjątkowo źle, moje łapy powoli drętwiały. Poczułem cichy szelest za sobą. Ale nie miałem wystarczająco siły, aby zdobyć się choć na lekkie poruszenie łapą. W tej chwili straciłem przytomność...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz