Obudziłam się wczesnym rankiem, jeszcze przed innymi, tak więc wyszłam na zewnątrz.
~ A więc jest z ciebie ranny ptaszek ~ usłyszałam głos smoczycy w głowie.
~ Jak? ~ Zdumiłam się, ale po chwili przypomniałam sobie, że nie chcę jej mieć. ~ Spadaj z mojej głowy.
~ Łącze telepatyczne ~ wytłumaczyła usłużnie. ~ Raczej nie da się go wyłączyć.
~ Świetnie ~ mruknęłam w myślach. ~ Ja cię do mojej głowy nie zapraszałam, a teraz się ucisz z łaski swojej.
~ Zachowujesz się jak dziecko ~ zauważyła. ~ Rozpieszczone, kapryśne dziecko.
~ Jeśli masz jeszcze jakieś uwagi to zachowaj je dla siebie ~ odparłam.
~ Mam ich dużo ~ czułam jak w myślach się uśmiecha.
Zignorowałam ją i ruszyłam zapolować, a potem pograć na harfie.
Kiedy już skończyłam było około 6 nad ranem, tak więc było przede mną jeszcze dużo dnia, a szkoda było go marnować w watasze... W pobliżu Vendey (mojej smoczycy).
Nie wiedziałam co wszyscy widzieli w tych smokach?
Dlaczego tak je fascynowały?
Nie rozumieli, że smoki to nie jest całe życie?
Westchnęłam ciężko.
Mi się w dodatku trafiła druga w hierarchii smoczyca, która ma niewyparzony język.
Jakiś ogromny pech...
Na pewno obeszłabym się i bez smoka.
Zezłoszczona zaczęłam ćwiczyć moje nowe moce miotania elektryczności, aż w końcu padłam na ziemię zmęczona.
Było południe, a ja zdemolowałam daleką część lasu.
Drzewa były połamane.
W dodatku siedem razy musiałam gasić pożar.
Ciekawe co robi Kondrakar?
No i co robi Verna?
Ale wracając do mojego partnera... Nie czułam się odpowiednia do tego typu związku.
Chyba faktycznie powinnam to zakończyć, skoro nigdy nie założę rodziny.
Mam w sobie krew wędrowniczki i takie prowadziłam życie, więc posiadanie rodziny, chłopaka czy szczeniaków jest dla mnie równe z niemożliwością.
Wstałam i westchnęłam.
Jako człowiek zaczęłam biec przez gałęzie, ćwicząc tym samym swoją wytrzymałość fizyczną.
Wbrew pozorom to niby delikatne ciało potrafiło znieść naprawdę długo dystansowe biegi z narzuconą dużą prędkością.
W końcu znalazłam się przed jakinią i wzięłam raz jeszcze głęboki oddech, widząc Kondrakara.
- Wybacz, ale musimy zakończyć nas związek - wyrzuciłam z siebie. - Nie nadaję się do tego. Zasługujesz na kogoś lepszego.
A potem zwiałam do lasu jak tchórz.
~ Mądrze postąpiłaś ~ usłyszałam głos smoczycy.
~ Jesteś ostatnią osobą od której chciałabym to usłyszeć ~ odparłam.
~ Po prostu nie pasujecie do siebie na dłuższy dystans ~ powiedziała.
~ Aha ~ odparłam w myślach, nie wiedząc co powiedzieć.
Nie wiem czego się spodziewałam z mojej strony...
Łez...? Nie uroniłam ani jednej.
Rozdzieranego serca...? Niestety, było zimne i na swoim miejscu.
A może oczekiwałam ulgi, że mam to pożegnanie za sobą? Nie byłabym tego taka pewna.
Ale nie czułam też bólu, więc było dobrze pod tym względem.
Jedynie poczucie winy, palące poczucie winy, potrzebę przeproszenia, ale nie było mnie na przeprosiny stać, ale gdyby zaczął dociekać co się stało, to bym...
- No i znowu zawaliłam sprawę - westchnęłam. - Ja i miłość to są dwa przeciwieństwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz