sobota, 20 lipca 2013

(Wataha Jesieni) Od Akine

Siedziałyśmy dosyć długo i gadałyśmy jak najęte, aż uznałam, że trzeba iść spać. Każda poszła na swoje legowisko i zasnęła. Wstałam rano, nieco nie wyspana, ale miałam koszmar. Wstałam na wpół przytomna i poszłam na Kwiecistą Łąkę. Usiadłam na samym środku i skierowałam pyszczek do rażącego słońca. Gdy się nareszcie obudzałam do końca postanowiłam iść się umyć, bo jak zauważyłam miałam lekko posklejaną sierść od czegoś lepkiego, prawdopodobnie żywicy.  Spostrzegłam jakiś dość mały strumyk. Namoczyłam łapę i zaczęłam mój poranny "prysznic". Po tym jak byłam idealnie czysta, włożyłam pyszczek do lodowatej wody. Od razu poczułam się jak nowo narodzona. Poszłam szybko zapolować. Wyczaiłam jakiegoś zająca, który nie był za gruby, ale nie za chudy, czyli idealny dla mnie. Szybko go zabiłam i zjadłam. No i zaczęłam planować co zrobię dzisiaj. No i moim pomysłem było ćwiczenie szybkiego przemieszczania się w glebie. Od razu wzięłam się do pracy. Doszło do tego, że w pięć minut zwiedziłam całą moją Watahę. Wróciłam lekko zmęczona do jaskini. Usiadłam w kącie i zaczęłam myśleć co dalej. Po jakimś czasie poszłam "siać" nowe drzewa i leczyć stare. Zajęło mi to pół dnia, ale warto było. Weszłam na drzewo i tak nagle moje myśli zapełnił.... Kto? No i aż się zdziwiłam, bo Donatello. Zaczęłam myśleć o jego niebiańskich oczach, ale w końcu doszłam do wniosku, że muszę do niego iść i jak zwykle zadać głupie pytanie, ale odezwał się mój rozum i uznałam, że moje pytanie było by nie na miejscu. Siadłam na gałęzi lekko wnerwiona i co?! Chrup i nagle leciałam na dół, szybko zamortyzowałam upadek, ale to było nie lada wyzwanie. Rozejrzałam się zszokowana wokół siebie, bo nie mogłam ogarnąć co się dzieje. Wstałam i uznałam, że nikt mnie nie widział, więc byłam bezpieczna. Nagle buch zaatakowało mnie jeno pytanie, a mianowicie: Czy ja czasem nie chcę iść do niego? Natychmiast potrząsnęłam głową. Wzięłam głęboki oddech i polazłam się przejść. Moje łapy mnie nie słuchały i szły se nie wiadomo gdzie. Odbyłam ciekawą kłótnię, z nadzieją, że mnie nikt nie widzi, bo to mniej więcej wyglądało, jak bym była jakaś chora psychicznie. W końcu cztery kończyny uległy mi i poszłam... W sumie nie wiedziała gdzie! Rozejrzałam się, ale po prostu nie mogłam się odnaleźć. Nie wpadłam jednak w panikę, za to miałam dziwne myśli! Myślałam, że zaraz spalę się ze wstydu. Wytworzyłam korzenie i wlazłam po nich dość wysoko by dowiedzieć się gdzie jestem. Walnęłam łapą w czoło, bo byłam zaledwie kilka kroków do jaskini. Po chwili straciłam nad sobą panowanie i wyobraźnia robiła swoje....
" Stojąc na korzeniach ktoś nagle zakrył mi oczy po czym...." Nie, nie, nie! Nawet nie będę wspominała o tych dziwactwach >.<. Zeszłam szybko i jak jakaś nawiedzona poszłam do domu, przy okazji potykając się i uderzając o wszystko o co nie dało się potknąć i walnąć.... Przed samą grotą był szczyt wszystkiego, bo na mojej drodze nagle pojawiło się drzewo! Miłe odkrycie go nie było, no, ale tak to jest gdy patrzy się przed siebie, nie patrząc ( w moim języku znaczy to tyle co: zamyślenie XD). Weszłam no i oczywiście potknęłam się o kamyk. Obudziłam Epril...
- Co się stało? - Zapytała zaspana.
- Nic, nic. śpij dalej. - Szepnęła siadając na samym środku, żeby nie hałasować.
*Zaraz, zaraz ona jeszcze śpi! Przecie to już po południe!* Pomyślałam i szybko wstałam.
- Hej! Budź się! - Krzyknęłam, a wadera zerwała się z posłania.
- C-Co jest? - Zapytała zaspana.
- Ile ty śpisz! - Zdziwiłam się.
- Siedziałyśmy wczoraj do późna... - Wytłumaczyła.

- No tak.... - Zamyśliłam się jednocześnie wychodząc z "domu".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz