Od wyznania White'a minęło już kilka dni, a ja ciągle czułam się jak we śnie. Od tamtego dnia codziennie rano czekał na mnie pod moją jaskinią i gdy tylko się budziłam pędziłam do wyjścia cała w skowronkach. Na początku wilki z watahy były zdziwione naszym zachowaniem, ale nie musieliśmy im mówić, by domyślili się, co jest grane. Teraz często żartowali sobie z nas i nam dokuczali, sprawiało to wszystkim niezłą frajdę, nawet naszej dwójce, gdy im się odgryzaliśmy. Zdziwiło mnie, jak dobrze zareagowali na związek mój i White'a. Właściwie, nie tylko ja byłam teraz o wiele weselsza. Dotarło do mnie, jak wieli wpływ na stado ma szczęście ( i nieszczęście) alfy. Wszyscy mieli dobry humor, nawet Evanestencia, z którą od razu odbyłam szczerą rozmowę. Ucieszyło mnie to, że nie była na mnie zła i tak dobrze to wszystko przyjęła. Mój partner zdradził mi, że rozmawiał z nią przed spotkaniem się ze mną.
Byliśmy teraz wszyscy na Płaczącym Wybrzeżu. Skryta w cieniu wierzby obserwowałam White'a unoszącego się na plecach po spokojnej wodzie. Nieopodal Evanestencia i Daglezja zawzięcie o czymś dyskutowały chichocząc po cichu. Wszyscy byliśmy w ludzkiej postaci. Przyzwyczaiłam się już, że jest nas tak mało. Oprócz naszej czwórki była już tylko Meg. Nie zdziwiłam się, że siedziała tak daleko od nas, mimo, iż ostatnio i jej doskwierał dobry humor, wciąż była zamknięta w sobie i było jej ciężko wysiedzieć w towarzystwie innych.
Odwróciłam się w stronę słońca, które przyjemnie grzało mi plecy. Po chwili namysłu wstałam i ruszyłam w stronę samotnej wilczycy. Choć próbowała nie dać tego po sobie poznać spięła się lekko. Udając, że nie zauważyłam usiadła obok niej. Nie chciałam zaczynać rozmowy, nie potrzebowałam tego. Powtarzałyśmy już ten proces kilka razy. Siedziałyśmy obok siebie bez słowa. Może dzięki temu w końcu choć trochę się otworzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz