czwartek, 4 lipca 2013

(Wataha Mroku) Od Galaxy

           Rano obudził mnie śpiew ptaków.  U nas nie jest to częstym zjawiskiem bo to tereny mroku a nie lata czy wiosny. Tutaj najczęściej bywają tylko  brzydkie i hałasujące kruki i wrony.  Nie na widzę ich, choć stanowią pożywienie w pewnej części. Zależy kto lubi kupę piór i mało mięsa. Ble. Ja mam chęć na sarnę. Ruszyłem pędem przez las. Najpierw szukałam śladów sarny a potem ją wyczułam.  Gapiłam się z krzaków na sarnę i jej młode. Ją ziem a małe zostawię, poradzi sobie. Chyba. W ostatniej chwili wyskoczyłam z krzaków zadając pazurami wielką ranę w brzuchu sarny. Potem wskoczyłam na nią i zaczęłam dusić, nowy sposób jak dla mnie. Bo zawsze drapałam do końca lub gryzłam.  Młode uciekło. A ja jadłam jego mamę. Trudno. Tata jest natura i kolej rzeczy. Przedziesz wilki mogły być roślinożercami. Choć nie.
-Mniam.-powiedziałam po zjedzeniu połowy sarny.
Nagle z krzaków wyszedł Donatello mówiąc miło:
-Smacznego!
-Dzięki.-odpowiedziałam szybko-Może chcesz spróbować. Ja już się najadłam.
Położyłam się obok sarny na trawie. Mój brzuch był wielki. No nie tak bardzo ale był.
-Nie dzięki. Ja już idę. -burkną i odszedł.
Zostałam sama. Leżałam patrząc w niebo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz