Ostatecznie puściłam tą napastniczkę wolno co pewnie większości wilków wydawałoby się głupie, ale nie sądzę, aby miała odwagę jeszcze raz mnie atakować, ale tym bardziej nie powie innym łowcom, bo by się okazało, że boi się tam pójść. Ostatecznie nie musiałam nic robić.
Wysunęłam się z mojego domku na drzewie i sprawdziłam czy nikogo nie ma, ale w Lesie Szeptów nie było żywej duszy, do watahy też nie wracam, dopóki Kondro i Verna się nie pogodzą, takie jest moje postanowienie, ale... Jakoś mam takie wrażenie, że równie dobrze, wtedy mogłabym szukać sobie nowego domu. Jako człowiek zsunęłam się z drzewa, a ostatnie 10 metrów pokonałam spadając, aż w końcu wylądowałam i przybrałam pozycję, która uchroniła mnie przed poważnymi szkodami (inaczej bym pewnie złamała kręgosłup, ale co to za życie bez nutki ryzyka).
Nawet jeśli wrócę do watahy to co będę robić? Siedzieć z Kondrakarem? Verną? Ech........ Co powinnam zrobić? Oczywiście to ostatecznie ja popsułam atmosferę, gdyby nie moje problemy... No cóż, to nie wiem co by było, ale chyba nie byłoby tak źle. Mam nadzieję, że w końcu się wszyscy nauczą, że mną nie trzeba się przejmować, nie umrę, jeśli mi nie poświęcą chwilki na moje problemy każdego dnia.
Przeszłam kilka kilometrów dalej z harfą w ręku, a następnie zrobiłam sobie przerwę.
Siedziałam pod drzewem nie mając co robić, aż w końcu zamknęłam oczy starając się poćwiczyć swoją nową moc, wtedy pojawiła się w potrzebie, a teraz musiałam sama ją przywołać, bez pomocy moich odruchów. Nie podnosiłam powiek, ale poderwałam się błyskawicznie, chyba obudziłam w sobie szósty zmysł na chwilę, miałam wrażenie, że tańczyłam wśród drzew (harfa zaczęła grać), a z moich rąk miotały się pioruny niszcząc pobliskie drzewa. Kiedy otworzyłam oczy wydałam cichy (niemal od razu stłumiony) okrzyk przerażenia. Jakimś chorym, dziwnym cudem moje pioruny wykonały przestrzenny obraz, miałam wrażenie, że zatrzymał się czas, podobnie jak te wyładowania elektryczności zawisły w powietrzu. Patrzyłam na swoją podobiznę w ludzkiej postaci, były widoczne nawet niesforne kosmyki włosów, niezwykłe.
- Stop - powiedziałam, muzyka ucichła, pioruny znikły.
Odetchnęłam, ale wiedziałam, że to nie koniec ćwiczeń, musiałam jak najszybciej opanować tą moc, teraz przyszedł czas na skoncentrowane miotanie. Rozejrzałam się, ale nie znalazłam nic ciekawego w co bym mogła miotać te pioruny, nagle z rękawa sukienki wysypało mi się kilka monet, zaciekawiona na nie spojrzałam, był na nich orzeł, a po drugiej napis "Nikita", wyglądało na to, że powstały specjalnie dla mnie.
Wyrzuciłam je w powietrze i zaczęłam miotać w nie pioruny, ale wyrzucały się tylko do przodu. Po chwili namysłu wzięłam jedną z nich i podrzuciłam do góry, a następnie kiedy dotknęła ponownie moich palców naładowałam ją potężną dawką energii, moneta wystrzeliła do przodu, a ja poczułam, że zaczyna być mi słabo, jak na początek zużyłam zbyt wiele energii. Ukryłam ślady mojego treningu i resztą sił doczłapałam się z powrotem z harfą do mojej kryjówki.
W następnych dniach wyćwiczyłam moją moc na tyle, że nie musiałam się nią martwić, chociaż nie wątpiłam, że nie przestanie mnie zaskakiwać. Po wszystkich treningach spojrzałam krytycznym okiem na siebie, byłam cała podrapana, pobrudzona, a w niektórych miejscach krwawiłam, troszkę za bardzo się temu poświęciłam, chyba do końca mojej "ucieczki" powinnam raczej odpoczywać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz