Chyba obudziłem się dość późno, bo słońce było już wysoko. Wyszedłem z
jaskini wypoczęty i postanowiłem skierować się w to miejsce gdzie
wczoraj zapolowałem na dzika. Jednak parę susów od wyjścia zauważyłem
wilczycę którą nie dawno poznałem. Leżała na wielkim głazie i uśmiechała
się do mnie. Odwzajemniłem uśmiech.
- Cześć, co tu robisz? Z tęskniłaś się za mną? – przywitałem się.
- Nie… Niekoniecznie – odrzekła szybko. – Ale myślałam, że cię spotkam na
drugi dzień po spotkaniu. Spojrzałem na nią pytająco. – Spałeś całe
cztery dni! Co cię tak zmęczyło? – spytała.
- E… No, nie wiem. Przepraszam. – Uśmiechnąłem się przymilnie. – Ale
chyba jeszcze nie znamy swojego imienia? – przypomniałem sobie.
- Galaxy, nazywam się Galaxy. – przedstawiła się.
Spytałem, ale ona odrzekła, że musi już iść i
że już jadła. Nie przeszkadzało mi to. Ruszyłem znów w stronę
delikatnego powiewu. Po dłuższym kłusie doszedłem nad brzeg jeziora.
Przyszedłem w dobrą porę bo właśnie poiła się tam duża sarna. Cofnąłem
się i czekałem na odpowiedni moment. W końcu nastał. Z przyjemnością
skoczyłem do jej gardła. Wszystko stało się nagle. Uderzyła we mnie
biała masa a ja odbiłem się i wpadłem na pień. Uderzyłem mocno głową
straciłem przytomność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz