Po przyjściu do Jaskini Wschodzącego Słońca, zauważyliśmy, że nadal nie ma Mejsi i Verny. Przestraszyliśmy się, ale reszta watahy zapewniała mnie, że wilczyce dadzą sobie same rade. Oczywiście postanowiłem odpocząć, ponieważ nie było tak, że nie byłem zupełnie zmęczony. Byłem po prostu bez sił. Najmniejszych sił. Usnąłem w nadziei, że wadery wkrótce wrócą.
Wstałem pierwszy. Spaliśmy dosyć długo, ponieważ dobrze orientowałem się, jeśli chodzi o pogodę czy na czasie . Po prostu miałem to we krwi, pozostałości po człowieczeństwie. Nie chciałem budzić stada i tak było nad wyraz zmęczone, żeby ich jeszcze budzić ze snu. Chybabym postradał zmysły...
Poszedłem w kierunku Gorących Źródeł. Miałem nadzieje, że tam je spotkam, niestety miliłem się. Na miejscu były tylko ślady walki. Krew i mokra od krwi sierść. Przeraziłem się. Odszedłem, aby o tym zapomnieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz