Długo jeszcze szukałem Vernę i Mejsi. Postanowiłem wrócić do watahy, kto wie, może wadery już wróciły. Myślałem mając nadzieje na ich powrót. Nie przeliczyłem się. Stada już świętowały na ich powrót. Na mój zresztą też. Bardzo się ucieszyłem i przytuliłem do Mejsi. Po krótkiej chwili podszedłem do Verny, cicho szepcząc na ucho:
-Nigdy, ale to przenigdy, mnie tak nie zostawiaj...
-Nie mów, że się o mnie martwiłeś? -równie cicho zapytała wilczyca z nutką nadziei w głosie.
Ja jednak nie odpowiedziałem. Podszedłem do stosu martwych ofiar i zagarnąłem jedną z nich dla siebie. Królik był mały, ale jakże mi w tym momencie brakowało mięsa. Nawet tego króliczego... bądź co bądź błąkałem się, w poszukiwaniu wader aż trzy dni. Bez mięsa, jakiegokolwiek. Wiem, że to dziwne, ale miałem ochotę tylko na małego królika.
Oblizałem się po krwi, która spłynęła mi na złote futro. Przybliżyłem się do mojego stada i położyłem obok Mejsi i Diany.
Patrzyłem w płonący ogień, rozmyślając.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz