wtorek, 4 czerwca 2013

(Wataha Jesieni) od Epril

      Nad moją głową zbierały się czarne chmury, czułam, że się ochłodziło.
Leżałam na trawie, widać pod jakimś drzewem, bo obsypywały mnie liście. Byłam bardzo osłabiona, nie potrafiłam zaspokoić głodu ani pragnienia. Bałam się.
Gdzieś w mojej głowie usłyszałam oschły głos "Wyganiam cię!" krzyczał.
"Nic tu po tobie! Pfi! Kaleka!", " jesteś NICZYM! co taka ślepota jak ty potrafi!?" bolało mnie to. Choć był to głos mojego ojca, sprawiał, że czułam jak moje ciało roszada się na części, powoli gnije.
"Nie mam zamiaru zajmować się takim nieudacznikiem! Mam dużo lepsze szczenięta, silne, żywe, ZDROWE!" głos matki odbijał się echem po mojej czaszce. "HA HA HA HA! no i co? nie widzisz mnie? nie! ha ha! Ślepa!" szydercze śmiechy sióstr i braci dźgały mnie jak sztylet, rozsadzały głowę od środka. Po policzkach pociekły mi łzy, a na sierść opadły pierwsze stróżki deszczu. Choć powinnam się ruszyć i znaleźć schronienie, nie zrobiłam tego. Sama je sobie zbudowałam. Jeden mały ruch głową i głębokie skupienie a raz dwa najemną pojawił się skalny szałas, z którego byłam zadowolona. Kiedy tylko deszcz wzmógł się, szybko zasnęłam. Nie wiedziałam, oczywiście kiedy się obudziłam, ale okropnie rwał mnie brzuch, z głodu, czułam jakby mi go żywcem wyrywali!
Nie miałam sił żeby wstać, znowu. Poczułam, że powietrze jest o wiele cieplejsze niż przed burzą, więc opuściłam swój "domek". Przewróciłam się na bok i wdychałam świeże powietrze, zapominając o wszelkim bólu. Pomagały mi w tym rytmiczne uderzenia dochodzące do mnie z ziemi. Raz głośniejsze, raz cichsze. Czułam, że niedaleko przebiega stado jeleni i łani. Och! Jak cudownie by było, gdybym takiego upolowała! Rozmarzyłam się.
Nagle się poderwałam. Ktoś się zatrzymał, najwyraźniej przestraszyłam go reakcją. Kiedy usilnie się rozglądałam poczułam, że znowu się zbliża. Hmy... Samiec? Coraz bardziej się przybliżał, z mojego gardła wyszło głuche powarkiwanie. Wstałam i skierowałam się zadem w stronę drzewa. Przestałam zdzierać gardło, bo groźby tylko bardziej intrygowały intruza. Poczułam, że łapczywie zaciąga powietrze, węszył. Stał nie dalej niż 5-6 metrów przede mną.
Zaskomlałam błagalnie, aby nie podchodził. Nie znałam przeciwnika, co tam! NIE WIDZIAŁAM go! Położyłam przednie łapy na ziemi i schowałam między nimi pysk. Nie przestawałam skomleć.
Najwyraźniej basior zastanawiał się nad moim zachowaniem. Musiało to wyglądać jak nieudolny taniec.
- Wyluzuj! Nie skrzywdzę cie.
Wyprostowałam się natychmiast, przybrałam nieufający wyraz twarzy
- Hmy... pachniesz przyzwoicie. - prychnęłam. Widać rozbawiło go to, bo zaczął się śmiać.
- Pachnę?
 - Śmiejesz się z nie widomej!? Masz coś do mnie!? - odparłam szybko i zdecydowanie. Byłam bardzo ciekawa jak wygląda.
 - Nie widzisz? Bardzo cię przepraszam!
- Ta! No nie ma za co! Właściwie czego tu szukasz?
- Przyszedłem na polowanie no i wyczułem obcego wilka. Ta polana to Kwiecista Łąka, należy do terenów Watahy Jesieni. Panujemy nad Ziemią.
 - Jesteś w watasze? - nie kłamałam, zaintrygowało mnie to.
- Tak, może chciała byś trafić do Alfy? Pewnie by cię przyjęła.
- BARDZO CHĘTNIE! - krzyknęłam. Ale tą wrogą postawą wyczerpałam resztkę moich sił. Padłam na ziemię, niemal nie zemdlałam. - jeść... pić... - wyszeptałam ostatkiem energii. Poczułam jak basior do mnie podbiegł, a potem ruszył w stronę lasu. Nie wiedziałam ,czy mnie zostawił, czy poszedł po pomoc. Znów leżałam sama, w tej samej pozycji. Czekałam cierpliwie, aż samiec wróci... ale może już nie miał wrócić?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz