Fale morza unosiły mnie, prowadząc na sam
brzeg jakiejś wyspy. Gdy powoli traciłem przytomność, usłyszałem głos
mojej... mamy! Nie mogłem uwierzyć moim uszom. Na początku myślałem, że
to tylko złudzenie. Lecz głos był identyczny i wręcz nie do zmylenia.
Próbowałem wstać ze wszystkich sił. Gdy mi się to udało, zobaczyłem
sylwetkę wilczycy z pogodnym uśmiechem i rumieńcami na policzkach.
Patrzyła na mnie ze szczęściem, jednak też z niepokojem i strachem. Gdy
spojrzałem na siebie w odbiciu wody, dopiero wtedy zauważyłem głębokie
rany i zadrapania. Mama podeszła do mnie i przytuliła mnie. Zaczęła
świecić coraz jaśniej, powoli znikając, jakby nadszedł jej czas, żeby
się ze mną pożegnać. Zanim mnie opuściła, powiedziała: ,,Nigdy nie rób
takich głupstw. Przecież masz jeszcze dla kogo żyć''. Obok "światła",
ukazała się Perrie. Na początku byłem wstrząśnięty, myślałem, że nie
żyje. Jednak jej serce nadal biło, równie mocno jak moje. Nic nie
mówiła, tylko patrzyła na mnie, jak na największego idiotę. Potem
odpłynęła w powietrzu. Gdy zostałem całkiem sam, zemdlałem. Do tej pory
nie wiem czy był to sen, czy może rzeczywistość. Jednak dopiero wtedy
zrozumiałem, ile mógłbym stracić przez jeden lot w deszczu. Gdy
odzyskałem przytomność, ze wstydem i nienawiścią do siebie i brata
wróciłem do watahy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz