niedziela, 24 lutego 2013

(Wataha Lata) od Nikity

      Kiedy drzewo chwyciło Verne, pobiegłam za nią. Otoczyłam się tarczą niewidzialności i po chwili wzniosłam się w górę, powoli doganiając gałąź z moją siostrą. Kiedy wreszcie ją odłożył, patrzyłam zafascynowana na starą duszę, która mówiła, że siostra zostanie jego żoną. Nagle zapragnęłam patrzeć na cokolwiek innego, nawet jak Verna pocałowała Bejala, ale TO było naprawdę obrzydliwe.
      Chciałam go powstrzymać, ale zamarłam w przerażeniu, co ja sama jedyna mogłam zrobić. Na pewno nie był zwykłym duchem. Problem w tym, że musiałam coś zrobić. Przewagę liczebną mogłam zdobyć w każdej chwili tworząc nowe klony, mogłabym również wykorzystać czarną magię albo... Albo co? Żaden z tych pomysłów nie był dopracowany i jeśli byłby jednak np. odporny na magię, nie dość, że bym się zdemaskowała, to bym jeszcze zginęła.
-Wybacz- szepnęłam Vernie do ucha.- Sprowadzę pomoc. Obiecuję.
-Nikita?- Szepnęła.
-Nie martw się, zawsze jesteś moją siostrą. Nieważne jak mnie wkurzasz.
-Ostatnie mogłabyś sobie darować, wiesz, że to dotyczy również ciebie.- Skrzywiła się.
-Wiem.- Szkoda, że nie mogła zobaczyć mojego uśmiechu.- Wrócę niedługo, tylko zawołam resztę.
       Wzniosłam się nad drzewami i leciałam jak najszybciej w stronę reszty wyprawy. Co mi dodawało skrzydeł? Strach oczywiście, oraz chęć pomocy siostrze, wypełnienia tej obietnicy. Przybrałam znowu pogodną maskę, bo przeraziliby się na żarty widząc mnie poważną, ja nie żartująca, oznacza, że stało się coś poważnego.
-Wiem gdzie jest Verna- posłałam im rozpromieniony uśmiech. Zauważyłam, że pocieszyłam tymi prostymi gestami Perrie, Sun i Dianę. Aoime podniosła głowę. Bejal zaś stał niewzruszony, aż w końcu zapytał po prostu:
-Gdzie?
-Zaprowadzę was. Ale musimy być niewidzialni. Tym mogę się zająć, ale mamy spleśniałego ducha do pokonania.
-Spleśniałego?- Teraz dopiero Bejal się zainteresował.
Opowiedziałam im cały przebieg spotkania. Podsumowałam z nonszalanckim uśmiechem:
-To musimy zabić spleśniałego ducha, uwolnić Vernę i wydostać się stąd. Dzień jak każdy, przynajmniej od kiedy dołączyłam. Przynajmniej nie ma nudy.
-Ja wolałabym jednak czasami się ponudzić- Bejal odsunął się ode mnie, widząc moją minę.
-A ja nie.- Podeszłam do niego.- Martwisz się o Vernę? Czy nie? Jeśli chcesz możesz wrócić do świata i zapomnieć, że kiedykolwiek istniała, bo ja nie! Otrzeźwiej i zobacz co się wokół ciebie dzieje, ty i twoje problemy niekoniecznie są na pierwszym planie. Owszem jestem tylko zwiadowcą, ale to, że jesteś alfą nie sprawia, że jesteś nieomylny. A ja dla przyszłości zamierzam ją ocalić, wolałabym, żeby postawić na współpracę z tobą. Ale jeśli będzie trzeba, to nie zawaham się tam pójść i zabić wszystkich którzy staną mi na drodze- już się nie uśmiechałam, a w moim tonie można było wyczuć nutkę groźby.
         Wilki spojrzały na mnie zdumione, według nich byłam wiecznie roześmianą waderą o dużych zdolnościach, którą nic nie obchodziło. Jednak ja przeżyłam nieraz o wiele więcej niż inni. Jako mały szczeniak umknęłam watasze, która uwięziła nie jednego, ani dwóch dorosłych wilków. Tylko dziesiątki, a byłam tylko kilkumiesięcznym szczeniakiem. Teraz zamierzałam Verne uratować, choćbym miała zginąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz