Czekałam dosyć długo, zdążyłam nawet zbudować sobie mini szałasik, aby odgrodzić się od posępnych widoków drzew tego lasu, nie mogłam nawet stwierdzić czy jest ,,noc" czy ,,dzień" bo wszędzie były drzewa i jęczące dusze.
-Będziecie cicho wreszcie?!- Krzyknęłam do dusz.- I tak nie mogę przez was zasnąć. Pozbawianie mnie snu jest strasznym przestępstwem za które odpowiecie przed sądem polowym.- Zamilkłam zdając sobie sprawę, że gadam co mi ślina na język przyniesie, trzeba było zacząć działać, a nie gadać.
Musiałam na spokojnie przeanalizować sytuację, oraz moje moce i możliwości. Mogłabym zrobić klony, już uznałam to za dobry pomysł, gdy pomyślałam, żeby zmodyfikować ich wygląd i nastraszyć Verne, aby wróciła do normalności, może okazałoby się to wystarczającym szokiem dla niej. Spotkanie z duchem siostry, która jeszcze dzisiaj żyła. Tak więc zrobiłam sobie dziesięć klonów, oraz sprawiłam, żeby wyglądały jak duchy, nie chciałam zbytnio marnować energii, gdybym miała zostać tutaj dłużej, bo ja oczywiście mam takie miłe i częste kontakty ze szczęściem, że przestałam w nie już dawno wierzyć. Szczęście w życiu to lipa, a przynajmniej w moim.
Zamknęłam oczy i skupiłam się, aby odbierać sygnał z całej dziesiątki. o około godzinę później, przynajmniej tak mi się zdaje, zobaczyłam wytrzeszczone spojrzenia Diany i Perrie, które bez wątpienia zobaczyły jedną przypominających ducha z moich kopii. Nie tak to planowałam, miałam pokazać się Vernie, ale no cóż. Teraz skupiłam się, aby odwołać pozostałe, oraz przejąć kontrolę nad tą.
- Cześć!- Uśmiechnęłam się, czerwieniąc.
- Ni... Ni... Nikita?! Co ci się stało! Ty nie żyjesz!?
-Ależ żyje, żyje- zapewniłam ich.- To nie jestem ja, tylko klon. Chciałam nastraszyć siostrę, za to co mi dzisiaj zrobiła, ale nie sądziłam, że zobaczę was.
- A my nie sądziłyśmy, że zobaczymy klona- ducha.
-Przepraszam.- Spuściłam oczy.- Zaraz was znajdę, prawdziwa ja. Odłączyłam się jednocześnie, niszcząc tą podróbkę mnie.
Teraz już tylko biegłam, do dwóch wader, pragnąc nareszcie znaleźć się w pobliżu jakiegoś życia, miałam wrażanie jakbym JA umarła przebywając w tym miejscu.
-Cześć!- Rozpromieniony uśmiech pojawił mi się na twarzy.- Przerażone?
-Zobaczysz, że my ciebie też tak nastraszymy!- Roześmiała się Perrie.
-Będziesz bała się jeszcze bardziej- obiecała mi Diana.
-Zobaczymy, to było naprawdę udane arcydzieło, a wasze miny...- Nie dokończyłam czując skurcz w brzuchu, chyba śmiałam się na cały las tarzając po ziemi, dopiero teraz uszło ze mnie całe napięcie, rozładowane nerwową ripostą.
-To zajmiemy się ostatnim amuletem i dołączeniem do reszty.
-Tak, tak- zgodziłam się przez łzy, wciąż się śmiejąc.
Kiedy dogoniliśmy resztę watahy, byłam w doskonałym nastroju, nawet gniew siostry nie mógłby mi popsuć humoru, chyba... Teraz wyobraziłam sobie pogadanie takiego klona z Verną, jednak spojrzenie dwóch wader, sprowadziło mnie ostatecznie na ziemie, wiedziały co ja chciałam zrobić. Ich spojrzenia przekazały mi jasno, nigdy nie rób tego, jeśli chcesz żyć, ona ci tego nie odpuści, przesadzasz!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz