Wstałam świtem, zbudzona głodem. Dziś wiał lekki wiatr, który poruszał mym śnieżnobiałym futrem. Postanowiłam zapolować. Nie, nie pójdę do Jaskini, od teraz znowu będę robiła wszystko na 'swoją łapę'.
Jeżeli mnie będą potrzebowali, to przecież kogoś wyślą. Trzymałam nos przy ziemi, starając się coś poczuć. Westchnęłam przeciągle, ponieważ nic nie poczułam. W brzuchu nadal burczało.
Postanowiłam, że pójdę się przejść ku Lodowej Fontannie, tam zazwyczaj było mnóstwo tropów, przy okazji zaspokoję pragnienie.
Łania pasła się nieświadoma niczego, skradałam się ku niej, by wtopić kły w jej kark.
Musiałam nadepnąć na gałąź, gdyż zwierzę podniosło uszy i pogalopowało przed siebie. Rozpoczęła się gonitwa. Oszołomiona wyścigiem, nie zauważyłam, kiedy przestąpiłam terytorium Ognia.
Najpierw zauważyłam zmiany w otoczeniu.
Nie, tylko nie to...
Łania zaczęła skakać, aż doskoczyła na czubek góry. Nie, to nie była góra. To był wulkan. Gdy ja również, stanęłam na czubku, zobaczyłam jak zwierzyna pędzi na wilka, ten łamie jej kark, a ona opada bezwładnie na ziemię.
Tym wilkiem był Bejal. Bejal!
Odwróciłam się i już miałam odlatywać, gdy ten zastąpił mi drogę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz